Niestabilne warunki dały o sobie znać także w drugiej części
kwalifikacji, kiedy to zespół Marussi niemal awansował do ostatniej części
czasówki, ale kierowcom teamu przeszkodziła żółta flaga wywieszona na torze. To,
co działo się na kolejnym etapie sesji kwalifikacyjnej, przejdzie chyba do historii
sportu. W miarę stabilna pogoda pozwoliła uspokoić sytuację na torze, jednak
pod koniec sesji nad częścią toru pojawił się deszcz, który mimo wszystko nie skłonił
kierowców do zmiany opon. W wyniku tych zawirowań na torze, w ostatnich
sekundach sesji, mieliśmy komplet kierowców starających się rozpocząć swoje
ostatnie okrążenie pomiarowe. Nico Rosbergowi omal się to nie udało, gdyż
spowalniany przez Hamiltona przejechał linię startową około pół sekundy przed
upływem czasu. Jako że drugi oraz, jak się spodziewano, trzeci sektor toru
miały być mokre, poprawa czasów wydawała się niewykonalna. Tak też uznał Lewis
Hamilton, który po niezbyt udanym pierwszym sektorze zwolnił i przepuścił
Rosberga, będąc pewnym, że w tych warunkach lepsze okrążenia są niemożliwe. Jakże
ogromne zdziwienie wywołały świetne czasy kierowców kończących swoje kółka,
nie muszę chyba mówić. Okazało się, ze ostatni sektor, wbrew przypuszczeniom,
był dużo szybszy niż sądzono i kierowcy nadrabiali tam po kilka sekund. Lewis
Hamilton zapłacił za swój błąd błyskawicznie, spadając na szóste miejsce
startowe, na rzecz choćby Rosberga, który zdobył Pole Position. Miny Brytyjczyka
opisywać raczej nie trzeba. Pewien, że stracił szansę na wygraną w domowym
wyścigu, kajał się na konferencji prasowej chyba pierwszy raz mówiąc wprost,
że błąd był, ale wyłącznie po jego stronie.
 |
| Hamilton w pogoni za nieprawdopodobnym zwycięstwem. |
Po takiej sobocie, niedziela zapowiadała się równie emocjonująco, choć wyścig rozpoczął się od emocji bardzo negatywnych i niemiłych, czyli potężnego uderzenia Kimiego Raikkonena na prostej Hanger. Fin na szczęście nie doznał poważnych obrażeń, jednak jego bolid był bardzo mocno uszkodzony, a przy okazji uszkodzony został też Willams Massy, któremu uniemożliwiło to kontynuowanie wyścigu i zniszczyło jubileusz 200. startu w GP.
Przerwa na naprawę toru trwała aż godzinę i z takim właśnie opóźnieniem wznowiono wyścig za samochodem bezpieczeństwa, z mocno poprzestawianą stawką po pierwszym i jedynym rozegranym do tej pory okrążeniu. Między innymi sporo zdążył zyskać Fernando Alonso oraz Valtteri Bottas, nieco stracił natomiast Vettel. Tymczasem, po restarcie, Lewis Hamilton błyskawicznie minął wszystkich kierowców dzielących go od Rosberga i rozpoczął, całkiem skuteczną, pogoń za kolegą z zespołu, który zdążył już się oddalić na około 5-6 sekund. Lewis przewagę tą systematycznie zmniejszał o kilka dziesiątych sekundy. Tymczasem świetnie jadący Alonso, który zdążył już dogonić podium i wyprzedzić, w duecie z Bottasem, Buttona, otrzymał karę. Jak się okazało, Hiszpan nieprawidłowo ustawił się na starcie do wyścigu, mijając swoje pole startowe o dobre pół długości samochodu. Na powtórkach widać było, iż całe zajście było raczej niezamierzone i przypadkowe, ale już po dojechaniu bolidów na prostą startową nikt nie mógł pomóc Nando powrócić na poprawną pozycję. Tym samym ukarano go karą 5 sekund stop&go, którą można teraz odbyć podczas normalnego pitstopu, co też zespół Ferrari uczynił przy pierwszej nadarzającej się okazji.
 |
| Button zaliczył udany, domowy wyścig. |
Tymczasem na czele Hamilton dokonywał cudów. Po zmianie opon na twardszą mieszankę, która teoretycznie powinna być wolniejsza nawet o pół sekundy, zaczął odrabiać nawet ponad 0.8s na okrążeniu do Nico. Jego maniakalna pogoń nie miała jednak szansy by w pełni rozwinąć skrzydła i zakończyć się walką na torze. Oto bowiem Rosberg doświadczył problemów ze skrzynią, które ostatecznie wykluczyły go z wyścigu. Dwa razy w tym sezonie dotknęło to Lewisa, teraz czas na Nico. Pomogło szczęście domowego wyścigu?
Tym niemniej Hamilton, który sam nie wierzył w swoją wygraną, nagle został pewnym liderem, z ogromną, jak na Mercedesa w tym sezonie przystało, przewagą nad resztą rywali, przekraczającą nawet pół minuty. Za jego plecami podążali wyśmienicie jadący Bottas, wreszcie pokazujący dobre tempo wyścigowe Williamsa, a także Ricciardo, znów dystansujący kolegę zespołowego. Obaj Panowie wcześniej poradzili sobie z Jensonem Buttonem, który również zaliczał świetny wyścig, jadąc niejako powyżej możliwości swojego samochodu i nie popełniając żadnych błędów. Wracając jednak do partnera Ricciardo, czyli oczywiście Sebastiana Vettela - ten właśnie rozpoczynał zaciętą walkę z natchnionym Alonso, który już pokazał kilka odważnych i pięknie wyglądających manewrów wyprzedzania, zaliczając zdecydowanie jeden ze swoich lepszych dni na torze w tym sezonie. Nando nie oszczędził także Vettela popisując się niemal samobójczym manewrem po zewnętrznej na ślepym, niezwykle szybkim zakręcie Copse. To był dopiero początek batalii dwóch mistrzów świata. Przez następne kilka okrążeń mogliśmy oglądać bardzo ładne i odważne manewry z obu stron. Muszę przyznać, że w tamtym momencie odzyskałem sporo szacunku do Vettela, który wreszcie pokazał, że potrafi walczyć i to z jednym z najlepszych "atakujących" wśród kierowców F1. Niestety w końcu stare zwyczaje wzięły górę i mogliśmy słyszeć narzekania Sebastiana przez radio, jak to Alonso z nim twardo walczy, choć dalej było to w obrębie przepisów. Pod koniec emocje nieco zawładnęły nawet Hiszpanem i również szukał pomocy u zespołu i w przepisach. Walkę, tak, czy siak, musiał jednak przegrać z dość prostego powodu. Miał niemal dziesięć okrążeń starsze opony, co w świecie F1 można określić krótko - przepaść.
 |
| Świetna walka Alonso i Vettela. |
Wyścig na Silverstone był prawdziwą ucztą dla fanów wyścigów. Ucztą także dla fanów zażartej walki na torze, w której głównej roli nie odgrywa mijanie z pomocą DRS (wreszcie!). Zakończyło się szaleństwem na trybunach i wygraną Hamiltona, której przecież miało nie być. Za nim uplasowali się kolejno Bottas, Ricciardo, Button, Vettel, Alonso i Magnussen, który choć zbliżył się do dwóch walczących mistrzów, nie potrafił im zagrozić.
Powiem szczerze, że ten weekend przywrócił mi wiarę w F1 w obecnej formie. Czekam na kolejne jemu podobne!