Któż by nie marzył o wyścigach najpiękniejszych, najdroższych i najszybszych aut świata! Któż by nie marzył o tym by koło w koło walczyły McLareny, Lamborghini, Mercedesy, Ferrari, Audi, BMW, Porsche... a nie! Moment! Przecież to mamy? Są przecież świetnie prosperujące GT3, GTE, czy Mistrzostwa Świata GT, czyli dawne GT1. Są? Aby na pewno? I jeśli są to czemu tak o nich cicho, czemu pasjonujemy się wyścigami kół połączonych plastikiem i kompozytami, zamiast oglądaniem prawdziwego wyścigowego mięcha i samochodów naszych marzeń? Spróbujmy poszukać tych odpowiedzi zaglądając do obecnego światka wyścigów GT.
No to zacznijmy od wiadomości dobrych, czyli od wygranej Kuby Giermaziaka w Petit Le Mans w klasie NGT. Kilka słów wyjaśnienia: Petit Le Mans to taka kopia naszego, europejskiego Le Mans, tyle że w Stanach Zjednoczonych. O takie właśnie mają hobby Amerykanie, żeby kopiować wszystko co dobre z całego świata i nie tyczy to się tylko wyścigów bynajmniej. Wracając do wyścigu. Rozgrywany jest on na słynnym torze Road Atlanta na dystansie 1000 mil lub maksymalnie 10 godzin jazdy. Jest on również jedną z rund serii ALMS. W tym roku po dość zaciętej walce załoga Giermaziak /Farnbacher / Cisneros, a konkretnie ich Porsche GT3 Cup zameldowało się na mecie jako pierwsze w klasie NGT. Klasyfikację generalną i klasę prototypów wygrał pojazd, nomen omen, Loli, której to bankructwo jest tematem poprzedniego wpisu. Całkiem nieźle jak na pierwszy start Kuby w ALMS. Być może auta GT są tym co mu bardziej odpowiada od bolidów jednomiejscowych, w których aż takich sukcesów nie odnosił? Czas pokaże, ale chętnie zobaczę Giermaziaka jako pierwszego Polaka na starcie Le Mans 24h. O ile nie wyprzedzi go Kubica. W ramach rehabilitacji oczywiście ;) (czysto hipotetyczne stwierdzenie nie mające poparcia w faktach).
Zespół Kuby Giermaziaka na Petit Le Mans 2012.
Wracając do kwestii samego światka wyścigów GT. Obecny rok obfituje w różne wydarzenia kluczowe dla przyszłości tej dyscypliny. Zacznę od tych złych. Właśnie upadły Mistrzostwa Świata GT1. To bodaj najkrócej istniejąca seria mistrzowska jaką pamiętam bo raptem trzy lata. Po sezonie 2009 utworzono je z Mistrzostw GT1, miały zawierać dwie klasy, ale ostatecznie zgłosiły się jedynie zespoły startujące w GT1, więc tak naprawdę to stare mistrzostwa nabrały rangi światowej i pojawiać się zaczęły na torach na całym świecie. Prawda jest jednak taka, że istniały nie trzy, a dwa sezony, gdyż w tym ostatnim, tegorocznym, ścigano się na autach klasy GT3, pozostawiając jednak w nazwie serii "GT1". Dziwadło, pomyłka i śmiech na sali. Wszystkie te określenia można przypisać serii niestety już praktycznie od chwili powstania samego pomysłu na jej utworzenie. Dość powiedzieć, że ACO, czyli organizator min. Le Mans Series oraz kilku pokrewnych, już w momencie powstawania Mistrzostw Świata GT1 zbanowało w swoich seriach auta GT1. Oznaczało to, że pojazdy GT1 będą bodaj jedynymi pojazdami GT mogącymi startować praktycznie tylko w jednym cyklu wyścigowym na świecie. Mało tego to jeden z wielu problemów jakie zaistniały od pierwszej chwili. Od początku istniały także te finansowe, o których osoby dobrze władające językiem angielskim mogą poczytać TUTAJ. Dodać do tego należy bardzo duże koszty startów w klasie GT1 w stosunku do innych, podobnych kategorii. Wszystko to zaowocowało pojawieniem się na finałowym wyścigu właśnie zakończonego sezonu "aż" 12 pojazdów, a po pierwszym okrążeniu zostało już ich tylko dziesięć. Jak na serię o statusie Mistrzostw Świata uważam to za kompletną porażkę.
Mercedes AMG SLS GT3 na ulicach Warszawy.
W ten sposób po przykrym początku możemy płynnie przejść do tych dobrych informacji. Otóż znacznie tańsza i niemal identyczna dla obserwatora z zewnątrz kategoria, czyli GT3, rozwija się wyśmienicie. O ile ilość zgłoszeń do europejskiej serii również nie powala, to rozwija się ona znakomicie na niższych poziomach. Obecnie powstaje wiele cyklów korzystających z aut GT3 na poziomie krajowym, co być może zwiastuje rozkwit cyklu europejskiego w dłuższej perspektywie. Ogólna ilość kierowców ścigających się autami tej klasy na całym świecie oraz różnorodność aut w niej startujących robią wrażenie.
Dobrych wiadomości jednak nie koniec. Otóż popularność GT3 połączona z upadkiem GT1 w tym roku zrodziła dyskusję, a właściwie spór wśród organizacji zajmujących się wyścigami. Otóż FIA wraz z ACO proponują stworzenie globalnej klasy GT przez połączenie GT3 z GTE, która to kategoria ściga się w seriach organizowanych przez tą druga organizację, jak choćby LMS. Sprzeciwia się temu SRO, czyli organizator większości serii GT, których patronem jest FIA, jak chociażby właśnie GT1, GT3, czy GT4. Władze tej organizacji twierdzą, że ogólnoświatowe przyjęcie reguł GT3 doprowadziłoby nie do rozwoju, a do zniszczenia tej kategorii motorsportów. Już wyjaśniam dlaczego. Otóż głównym postulatem przepisów GT3, jest zbalansowanie możliwości wszystkich startujących samochodów na tym samym poziomie. Przed sezonem przeprowadzane są testy wszystkich modeli zgłoszonych pojazdów i potem na podstawie ich wyników wprowadzane są modyfikacje tak aby wszystkie pojazdy niezależnie od swojej mocy, czy wagi mogły uzyskiwać podobne czasy. Idea ciekawa i umożliwiająca szansę na walkę każdemu. Z drugiej strony jest to idea zabijająca interesy producentów samochodów. No bo owszem można się starać zbudować auto jak najlepiej sprawdzające się na torze, ale po co jak potem i tak ktoś wyrówna jego osiągi do osiągów reszty stawki? Na to właśnie uwagę zwracają włodarze SRO. Kategoria GTE, w której nie ma takich ograniczeń, odpowiada na inne potrzeby rynku i może dzięki temu przyciągać, na przykład, zespoły fabryczne. W końcu zastanówmy się chwilę: czy Audi tak bardzo inwestowałoby w swój program Le Mans, gdyby ktoś zrównywał osiągi prototypów? Na pewno nie. To samo tyczy się aut GT. Problem w tym, że producenci zarabiają na samej sprzedaży aut GT3, których mogą sprzedać kilkadziesiąt rocznie. Tymczasem aut klasy GTE sprzedać można kilkanaście. Z drugiej strony GTE daje większą szansę na dobrą promocję marki, jeśli się weń zainwestuje.
GT4, czyli najbardziej "cywilne" wyścigi.
Wszystko to sprawia, że moim zdaniem, trudno się nie zgodzić z argumentami SRO. Mamy dwa rynki, jeden nastawiony na interesy kierowców, drugi na producentów - w dużym uproszczeniu. Połączenie ich raczej nie skutkowałoby zadowoleniem obu stron, a ich zniechęceniem. Niemniej uważam, że każda dyskusja jest dobra bo prowadzi do wymiany opinii i nowych pomysłów.
Warto wspomnieć, że wyścigi GT generalnie są zbyt mało popularne. Być może to kwestia za słabej promocji? Bo nie wierzę by były za mało medialne, a oglądać je możemy niemal jedynie na transmisjach internetowych, tymczasem w mediach cisza. Nie od dziś wiadomo przecież, że media i promocja to zainteresowanie, a zainteresowanie to kolejni uczestnicy i sponsorzy, czyli pieniądze i sukces serii. Co więc jest nie tak? Naprawdę trudno mi powiedzieć, ale wiem, że każdy kto nie zna wyścigów GT traci naprawdę wiele!